W Gdańsku od kwietnia podrożeją taksówki. Do podwyżki przymierza się też Gdynia i Sopot, a korporacje taksówkowe jednocześnie walczą o ograniczenie liczby nowych kierowców.
Za tzw. trzaśnięcie drzwiami płacimy pięć złotych w całym Trójmieście. Od kwietnia, jeśli radni przegłosują propozycję korporacji taksówkowych, będziemy płacić złotówkę więcej.
– Podwyżka należy się kierowcom, jak psu buda – mówi Antoni Szczyt, wiceszef wydziału gospodarki komunalnej gdańskiego magistratu. – Opłata początkowa nie zmieniła się od 2001 roku. Przez ten czas wzrosły przecież ceny paliwa. Co ważne – kilometrówki nie podnosimy.
Ta wynosi 2 zł w ciągu dnia, a nocą 3 zł. Uchwała trafi pod głosowanie 26 lutego (Sopot i Gdynia sprawą zajmą się prawdopodobnie w marcu).
– Jeszcze nie podjęliśmy decyzji, ale raczej będziemy „za” – mówi Jarosław Gorecki, szef klubu PO. – To mała podwyżka, nie wzbudza kontrowersji.
Poparcie Platformy przesądza sprawę. Partia ma większość w radzie (21 z 34 mandatów). – Trudniej rozstrzygnąć kwestię zwiększenia liczby taksówek – dodaje Gorecki.
Gdańsk do tej pory wydał 1740 licencji. Czyli jedna taksówka przypada na 263 mieszkańców.
– W praktyce na pewno jest ich mniej – przekonuje radna PO Agnieszka Pomaska. – Nigdy nie zweryfikowano, ilu kierowców wyjechało za granicę czy zmieniło pracę. Dalej figurują w statystykach.
Tymczasem na biurku Antoniego Szczyta leży 300 wniosków o nowe licencje. Szansę na ich zdobycie ma zaledwie 10 kandydatów. Powód – gdańska rada miasta nie chce zgodzić się na zwiększenie rocznego limitu.
– A po co? Przecież na postojach jest pełno aut – mówi Piotr Dzik (PO), szef komisji polityki gospodarczej i morskiej.
Gdynia uwolniła rynek, ustalając duży limit (100 licencji rocznie). – Wszędzie tam, gdzie decyduje urzędnik, rodzą się korupcjogenne pokusy – uważa Joanna Grajter, rzecznik gdyńskiego magistratu. – A tak sytuacja jest czysta. Decyduje klient.
W Trójmieście pasażer ma jednak mniej do powiedzenia niż w np. w Warszawie. Nasze korporacje taksówkowe dogadały się i niezależnie po jaką zadzwonimy, zapłacimy tyle samo. W stolicy walczą właśnie cenami. Maksymalna stawka za każdy przejechany kilometr wynosi tam 3 zł, ale niektóre firmy jeżdżą nawet za 1,40 zł.
– Dlatego zwiększenie limitów jest niezbędne – mówi wiceprezydent Gdańska Maciej Lisicki. – W ramach rekompensaty zaproponuję podniesienie ceny za kilometr. Jeżeli jednak wszystkie korporacje będą wtedy żądały tyle samo za podróż, to może być oznaka zmowy cenowej. To proceder podlegający karom finansowym nakładanym przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Źródło:
Katarzyna Włodkowska
Gazeta Wyborcza