– Rząd Orbana wykorzystał w kampanii wyborczej bazę mailową osób, które szczepiły się przeciw covid i teraz dostały maile atakujące opozycję i UE. Sąd Najwyższy Węgier uznał to za złamania prawa, ale podporządkowany władzy Trybunał Konstytucyjny anulował tę decyzję – opowiada posłanka Agnieszka Pomaska (PO), która obserwowała wybory na Węgrzech.
Maciej Sandecki: Była pani obserwatorką OBWE podczas wyborów na Węgrzech. Jak przebiegał proces wyborczy? Czy sam proces liczenia głosów przebiegał prawidłowo?
Agnieszka Pomaska: Byłam na Węgrzech od czwartku, jako członkini misji obserwacyjnej Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE. W tym czasie, wraz z całą delegacją, spotykałam się z przedstawicielami mediów, centralnej komisji wyborczej oraz partii politycznych. W niedzielę, w trakcie wyborów wspólnie z posłem Dariuszem Rosatim, odwiedziliśmy dwanaście komisji wyborczych w Budapeszcie i w rejonie Veszprém. Nieprawidłowości przy urnach nie było za wiele, sam proces liczenia głosów przebiegał prawidłowo i nie różnił się od tego w Polsce. W komisjach wyborczych zasiadali zarówno przedstawiciele Fideszu, jak i partii opozycyjnych. Natomiast możemy mówić o wielu nieprawidłowościach w samej kampanii wyborczej.
No właśnie, na Węgrzech nie ma już liczących się niezależnych mediów. Jak wyglądała kampania przed wyborami?
– Pod tym względem te wybory nie były uczciwe na kilku poziomach. Po pierwsze, opozycja miała nieporównywalnie mniejszy dostęp do mediów publicznych niż partia rządząca. W mediach publicznych obecna była tylko przez 5 minut.
Przez 5 minut dziennie?
– Nie! Tylko przez 5 minut w całej kampanii! Nie odbyła się też w mediach żadna debata z udziałem polityków Fideszu i opozycji. Przekaz medialny był totalnie zdominowany przez partię Orbana, bo oprócz spotów partii w telewizji pojawiały się także spoty rządowe dotyczące wojny w Ukrainie oraz spoty rządowe dotyczące odbywającego się w tym samym czasie referendum. Referendum, które skupione było na osobach LGBT+. I te spoty rządowe nie były liczone jako materiały wyborcze, natomiast opozycja nie mogła wykupić więcej reklam wyborczych niż te przyznane 5 minut.
We wszystkich głównych mediach dominowała więc propaganda rządowa, za publiczne pieniądze – z jednej strony strasząca Węgrów osobami LGBT+, a z drugiej, że jak opozycja wygra wybory, to wciągnie Węgry w wojnę w Ukrainie.
Po drugie, rząd Orbana wykorzystał w kampanii wyborczej bazę mailową osób, które szczepiły się przeciw COVID-19. Każdy, kto się szczepił, musiał podać swojego maila i teraz dostał na skrzynkę materiały kampanijne atakujące opozycję i Unię Europejską. Sąd Najwyższy Węgier uznał, że było to złamanie prawa, ale podporządkowany władzy Trybunał Konstytucyjny anulował tę decyzję. Brzmi znajomo?
(…)
Jaki z tych węgierskich wyborów płynie morał dla polskiej opozycji?
– Dla mnie główny wniosek jest taki, że opozycja musi iść do wyborów zjednoczona, ale tak autentycznie zjednoczona, również programowo. Na Węgrzech opozycja poszła w szerokim bloku od lewicy po prawicę, ale jej program był chyba dla wyborców mało konkretny i zbyt mało pozytywny. Wydaje mi się, że wielu Węgrów, którzy mają zastrzeżenia do Orbana, nie widziało po prostu w opozycji takiej realnej alternatywy, która byłaby w stanie rządzić. Opozycji potrzebny jest więc spójny, pozytywny program, bo sama krytyka władzy nie wystarcza.
źródło: wyborcza.pl